czwartek, 14 marca 2013

Do A.

Jesteś jak krupnik, który dzisiaj jadłam.

Pierwsze kilka łyżek zupy niczym się nie różniły od tych łyżek krupniku, którego smak pamiętam od dziecka. Kasza niemalże rozpływała się w ustach, marchewka swobodnie pływała w zupie, a pietruszka dodawała tego samego aromatu, co zwykle. Ale kiedy przestałam się bawić i włożyłam łyżkę do miski głębiej, a następnie podniosłam ją do ust coś przykuło moją uwagę. Drobne, ciemne kawałeczki boczku spoczywały na łyżce, czekając, aż w końcu je pogryzę i połknę.

W krupniku, którego pamiętam od zawsze, nie było boczku.

Były ziemniaki. Była kasza. Była marchewka, seler i pietruszka. Było mięso z kurczaka, którego nigdy w tej zupie nie lubiłam, bo było rozmokłe i rozwalające się, a gdy się je wzięło do ust miało się wrażenie, że gryzie się ośmiornicę. A w krupniku, zamiast rozmoczonego i rozpadającego się mięsa z kurczaka pływały kawałki boczku. Twarde, ciemne, ładnie wyglądające, smaczne… Kurczak wypadał przy nich słabo.

Boczek w krupniku był eksperymentem dla mojej mamy. Ty jesteś eksperymentem dla mnie.

Nigdy nie znałam kogoś takiego jak Ty. Może to nie jest powiedziane zbyt dobrze, bo wiesz przecież, że mało znam osób Twojej płci. Ale i tak się różnisz od tej garstki chłopaków, których znam. Oni są dla mnie jak ten kurczak, który odrzuca samym widokiem. Ty działasz na mnie jak te kawałki boczku, które sprawiają, że chcę pochłonąć całą miskę zupy. I dokładkę.

Na początku poznawałam Cię powoli, spokojnie, ostrożnie dobierając słowa i gesty, nie chcąc Cię urazić i nie chcąc narazić siebie samej na Twe nieprzyjazne spojrzenie. Jakbym łyżką nabierała zupę z samego jej wierzchu. W końcu ze sprzyjającym wiatrem ruszyłam do przodu i nabrałam na nią kilka kawałeczków ciemnego mięsa. Zaczęłam Cię poznawać. Ciebie i Twoje zwyczaje. Uświadomiłam sobie, że jesteś inny. I że od tej pory nie chcę już jeść krupniku z kurczakiem. Tylko z boczkiem.

Znam Cię, ale zarazem mało o Tobie wiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy dwoma różnymi światami i nie ma dla nas nadziei. Nie jestem w Twoim typie. Nie jestem tymi ustami, przez które takie wysokiej klasy mięso jak Ty chciałoby być zgarnięte. Nie mam zębów, którymi chciałoby być pogryzione. Wiem to. Ciekawi mnie jednak, czy kiedyś dowiem się o Tobie wszystko. Czy zjem kiedyś całą Twoją zawartość i wypiję duszkiem ostatnie Twoje krople. Znając życie, nigdy tak się nie stanie.

Boczek w krupniku już nigdy więcej nie będzie eksperymentem. Ty będziesz dla mnie eksperymentem cały czas.



Ok, chciałam napisać coś innego, znowu - i voila! Wyszło jak wyszło, a czy wyszło dobrze czy źle... Sama nie wiem. Jakoś przeszkadza mi słowo "boczek" cały czas, czy to mięso nie może nazywać się inaczej? W każdym razie, to jest dobry przykład tego, jak potrafi mnie inspirować moje życie. Dzisiaj mnie zainspirował obiad. :)

niedziela, 10 marca 2013

Koszmar

Masz koszmar. Budzisz się. Próbujesz dojść do siebie. Przekręcasz się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Wstajesz razem z budzikiem. Idziesz do kuchni. Robisz sobie śniadanie. Wylewasz prawie pełną miskę mleka do zlewu. O śniadaniu do szkoły nawet nie myślisz. Idziesz do łazienki. Stoisz przed lustrem. Patrzysz się na swoje opuchnięte oczy. Przemywasz twarz wodą. Myjesz zęby. Malujesz się. Wracasz do pokoju. Otwierasz szafę i wyciągasz pierwsze lepsze ubrania. Wkładasz je na siebie. Powoli sięgasz po torbę z książkami. Ubierasz buty. Wychodzisz z domu. Kierujesz się na przystanek. Mijasz te same bloki, samochody, drzewa, co prawie codziennie. Nie myślisz o niczym. W twojej głowie jest pustka. Ledwo co opuściłaś dom, ale już chcesz do niego wrócić. Mimo że nie jesteś w nim szczęśliwa. Poza nim jesteś jeszcze bardziej rozżalona.

Docierasz do przystanku. Spoglądasz na tych samych ludzi, ten sam parking, te same latarnie. Czekasz na autobus. Gdy przyjeżdża wsiadasz do niego. Siadasz na tym samym miejscu co zawsze o poranku. Po parunastu minutach wysiadasz z niego. Idziesz do szkoły. Przechodzisz przez postój taksówek, przejście dla pieszych, mijasz szpital i dwa lumpeksy. Przekraczasz bramę szkoły. Witasz woźnego, a w szkole szatniarkę.  Wchodzisz do boksu swojej klasy w śmierdzącej szatni. Kierujesz się na lekcje. Siadasz pod salą i rozmawiasz z kilkoma osobami, niby radośnie, czekając na lekcje. Myślisz, jak bardzo ich nienawidzisz. Mija lekcja za lekcją. Jednych się boisz, inne olewasz, a na ostatnią czekasz z utęsknieniem. Od czasu do czasu sypiesz jakimś żartem, uśmiechasz się, śmiejesz. Udajesz. Po lekcjach szatnia, przystanek, droga do domu, dom. Jesz obiad. Jak zwykle trochę zostawiasz. "Odpoczywasz" chwilę i zabierasz się do lekcji, które w końcu i tak zostawiasz nie ruszone, bo nie chce ci się za nie zabierać. Wiesz, że następnego dnia masz ważny sprawdzian, coś tam się uczysz, ale tylko trochę, aby go zaliczyć.

Od czasu do czasu pojawiasz się w pokoju rodziców i o czymś z nimi pogadasz. Żeby wiedzieli, że jakoś żyjesz. Wkurzasz się o pytania o naukę, nie odpowiadasz na nie, wracasz do swojego pokoju. Robisz coś zupełnie bezsensownego. Jesz kolację. Idziesz do łazienki, zmywasz makijaż, myjesz się. Ścielisz łóżko. Przebierasz się w piżamę. Gasisz światło. Kładziesz się do łóżka, jak każdego wieczoru dotykając krzesła stojącego przy biurku. Jak każdego wieczoru przypominasz sobie, że rano zapomniałaś o modlitwie i jak zwykle obiecujesz sobie, że następnego dnia o niej zapomnisz. Wiesz, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Modlisz się. Próbujesz zasnąć. Myślisz. O tym, jak bardzo monotonne jest twoje życie. O tym, że jesteś samotna i tak naprawdę nikt za tobą nie tęskni. O tym, że już ci bliżej niż dalej do śmierci i w końcu będzie po wszystkim. W końcu zaczynasz płakać. Zmęczona płaczem usypiasz. Gratulacje, jakoś ten dzień przeżyłaś.

Budzisz się. Patrzysz w okno i zapominasz, co ci się śniło. Nie jesteś pewna, czy znowu jakiś koszmar czy jakieś inne głupoty, które często ci się śnią. Masz jeszcze kilka minut do wstania. Myślisz. Znowu. Za dużo myślisz. Wiesz, że ci to nie pomaga, ale i tak to robisz. Czasami masz dość tych wszystkich "co by było gdyby" myślisz, ale ciągle do nich wracasz. Tylko wtedy możesz odpłynąć i żyć innym życiem.

Zdajesz sobie sprawę, że wcale nie musi ci się śnić koszmar, aby go przeżyć. Twoje całe życie to koszmar. Bez duchów, morderców czy apokalips. Ty cała jesteś koszmarem. Wielkim, bezużytecznym koszmarem, którego nikt nie chce doświadczyć i od którego wszyscy się odwracają. Strasznym, złym i brzydkim koszmarem, którego ludzie nie znają, a i tak się go boją, i tak nie chcą go poznać.

Przestajesz się dziwić, że jesteś samotna.

Wstajesz. Idziesz do kuchni i robisz sobie śniadanie. Masz kolejny dzień do przeżycia. Ale nie martw się. Czas szybko minie i w końcu będzie po wszystkim.